Druh Krzysztof
W zasadzie wymyślony przeze mnie "Projekt Grobla" został zamknięty. Zostało może kilka okazów drzew, wcześniej w rożnych miejscach tego opisywania wzmiankowanych, ale nie rozwinęłam ich historii, bo przyznam, że wyczerpałam swe "moce" i pokłady nadziei na zwrócenie większej uwagi na to imponujące i historyczne założenie przyrodniczo-krajobrazowe, jakim jest aleja drzewna na Grobli Stawu Posmyk. Zrobiłam, co sobie wymyśliłam, uważając, że komuś się to pisanie przyda. Kto został poruszony, uwrażliwiony, zapoznany z tematem opieki i prawnej ochrony tych starych dębów, klonów, wiązu, olch i brzóz, tego zaczarowałam opowieścią, zaraziłam pasją i sentymentem do tego miejsca. Będzie tu wracał, o Grobli i jej drzewach pamiętał i upominał się. Oby.
Wykonałam, to co zamierzyłam. Ale pewnego dnia, ubiegłego roku, niespodziewanie i smutno wróciły do mnie te wzmiankowane, nieopisane dotąd drzewa, upominając się o upamiętnienie następnego, ważnego imienia. Uhonorowanie Naszego Człowieka, powszechnie znanego, wielce szanowanego, zasłużonego i podziwianego ze szczerym uczuciem, co najmniej sympatii. Pewno ktoś się obruszy, bo "Nasz", był On dla wielu i my w Kokotku jesteśmy li tylko jednymi z Jego ogromnej drużyny, choć niezwykle istotnymi ludźmi i miejscem, w życiorysie śp. Druha Krzysztofa Zbączyniaka, bo o Nim mowa. Druh Krzysztof we wrześniu 2021 r. odszedł na wieczną wartę. Twórca odrodzenia lokalnej idei harcerstwa, jej piastun, wieloletni Komendant Hufca ZHP, budowniczy Ośrodka Harcerskiego w Kokotku, Kawaler Orderu Uśmiechu, nauczyciel, wychowawca, zwyczajnie bogaty osobowością, prostoduszny, pełen pasji, twórczy Człowiek. Był jak opoka, obecny zawsze, ciągle w ruchu, w wirze pomysłów, trudzie codziennych wyzwań, w ferworze największych harcerskich wydarzeń, potrzeb, nie od gadania, a od roboty. W Kokotku odnalazł swą przystań. Posłuchał jakiegoś wewnętrznego głosu, wołania i wybrał. Wybrał tę życiową drogę, pasję i wreszcie misję, jakkolwiek to patetycznie zabrzmi, a może to one Go wybrały i nie miał innego wyjścia, jak znaleźć się właśnie tu, pośród lasu, pomiędzy namiotami, ogniskiem i młodymi ludźmi o podobnych wartościach i etosie. Po drodze, obok, w trakcie, wiele było zainteresowań, dokonań, zrealizowanych wyzwań. Każde jakoś zbliżało lub krążyło wokół tego najważniejszego w życiu. I można w nim pełnić wiele ról, mieć zaszczytne, ważne funkcje, sprawdzać się w nich znakomicie, będąc dyrektorem, nauczycielem, komendantem, ale harcerskiego serca nie oszukasz. To zew, na który odpowiedział całym sobą, budując, rozbudowując, modernizując Ośrodek Harcerski w Kokotku, w którym wychowały się pod Jego okiem całe pokolenia fajnych, młodych ludzi. To tu czuł się najlepiej, najbardziej naturalnie, sobą, harcerzem, druhem Krzysztofem. On, Ośrodek, Kokotek, to nierozerwalna, ta sama opowieść. Jedna, śpiewana przy ognisku piosenka, o tym, jak ważne są cele, ideały, pragnienia i wspólnota. Dziś Druh Krzysztof Zbączyniak dotarł do swej wiecznej przystani. Było, jak trudno się mówi w czasie przeszłym, w Nim wiele zwykłości, prostolinijności, humoru, ale i bardzo twardego stąpania po ziemi, realizmu,doświadczenia, uporu, wytrwałości i hartu, które to cechy pozwoliły przezwyciężyć niejeden zamęt i niejedną trudność.
Wydawało się, że jest niezniszczalny. Taki jak ten dąb, nazwany początkowo przeze mnie Przystaniowym, bo rośnie przy wąskim wejściu na Groblę, na wprost pomostu z zacumowaną na stawie łódką. Tak, to ten sam zadziorny, niedający się przeciwnościom i zwyczajnie złemu. Dąb, którego onegdaj, pewnego letniego wieczora, jacyś bezmyślni dewastatorzy podpali, nie wiadomo czy dla "zabawy" czy z nieostrożności. Drzewo zostało wówczas mocno nadwyrężone, ale incydent na szczęście się nie powtórzył (został mocno nagłośniony, potępiony), a drzewo, choć wyraźnie u nasady pnia przypieczone ogniem, przetrwało, odzyskało swą witalność, piękno i posągową potęgę. Nadal rośnie, otwierając szpaler równie starych i historycznych dębów, których grupę nazwałam Bracią Harcerską, na pamiątkę ich bytności, od tak dawna w naszej dzielnicy.
To piękny okaz starego, mocnego, dobrego drzewa. Jego dramatyczna przygoda z wandalami, silna wola przetrwania, skojarzyła mi się trochę, z ciekawą, pełną zwrotów, wspaniale ikoniczną, historią życia Druha Krzysztofa. Ten Dąb, jest w zasadzie symbolem życiowej przystani, którą śp Krzysztof Zbączyniak, odnalazł, pokochał i otoczył ogromnym staraniem do ostatnich chwil, swego wypełnionego szlachetną ideą, życia. Niechże więc ten Dąb od teraz nosi Jego imię, niech czuwa nad swą Harcerską Bracią i historycznymi starymi drzewami na Grobli.
Uważam, iż tak wrośniętego w to miejsce, w Kokotek, Człowieka - legendy, nie mogło zabraknąć w mojej opowieści o drzewach Grobli. One, te drzewa, są same w sobie pomnikami. Każde z nich opisane poprzez postać, której imieniem zostały nazwane, to kawałek historii. Podwójnie, bo przez pamięć o konkretnym człowieku i przez swój przyrodniczo - historyczny wymiar i walor. Pisałam o tym kontekście tego Projektu od samego początku. I teraz, po świadomie odczekanej przerwie na chwilę zadumy, uspokojenie emocji, popełniam tę opowieść, ciepło i serdecznie żegnając w ten osobisty sposób, niezwykle Pozytywnego, Ciepłego i Lubianego Druha Krzysztofa. Jego drzewo pozostanie z nami.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Projekt Grobla
PROJEKT GROBLA. Swoistą galerię drzewnych gwiazd tworzą stare, niektóre ponad 300-letnie drzewa: dęby, klony, olchy, jeden wiąz, na grobli największego w Powiecie Lublinieckim stawu, na Posmyku. Nie chciałam, aby były bezimienne, żeby nie miały swej historii. Postanowiłam im, w ramach pomysłu, który nazwałam PROJEKT GROBLA nadać imiona, aby było lepiej utożsamiać się z nimi. Wszystkie te stare drzewa powinny już dawno zostać objęte prawną ochroną przyrodniczą. Pojedyncze, powinny stać się drzewami pomnikowymi, a cala grobla - co najmniej użytkiem ekologicznym, jeśli nie strefą ochrony krajobrazowej.
Elżbieta Sokołowska
Grobla nad stawem prowadzi ku mistycznym drzwiom
Każdą porą, jak myślą, w inne skręca korytarze.
Dziś otwiera, jesienną paletą, malowany dom,
Przestrzeń ogromna wokół błyszczy, jak złociste ołtarze.
Jasno mienią się liści bursztynowe dekoracje,
słonecznych promieni świece, na wietrze lekko drżą.
Sklepienie nawy drzew, wypełnia strzelistą ilustrację,
A głosy natury, dźwiękiem niebieskich organów brzmią.
Idąc środkiem, ku zapraszającemu światłu świątyni
Pragniemy przeniknąć wnętrze, doświadczyć zespolenia.
Być tam, przekroczyć magiczny próg i choćby jedyni
w całym wszechświecie, stać się cząstką współistnienia.
es
21.10.2019
Dąb Nikodem Posmyk
Mocno osadzony na grobli, może nawet po jej środku. Z widokiem na prawą, wschodnią i lewą, zachodnią stronę, ale i na wprost, na drugi daleki brzeg ogromnego stawu. Rośnie tu od czasu usypania grobli, czyli baaardzo długo. Rośnie, aby na niej stać i dbać kiedyś - dawno temu, o niezakłóconą dostawę wody do studzenia olbrzymiego ówczesnego pieca kuźniczego - to kuźnik nad kuźnikami, niejaki Nikodem Posmyk, nietutejszy, ale zadomowiony.
Przybył do Kokotka wraz z rodziną – żoną, dwiema córkami, ale i z innymi dobrymi kuźnikami, sprowadzony przez właścicieli dóbr dla rozruchu i prowadzenia dużej i ważnej kuźnicy (huty). Osiadł tu na stałe, wrósł w tę okolicę, ale jego nazwisko tu nie jest powielane pokoleniowo, gdyż męskiego potomka nie posiadał. Córki, piękne i dorodne, z szanowanego i niebiednego domu, dobrze powychodziły za mąż, a on, Nikodem, z żoną swą Marianną, żyli tu w Kokotku długo i szczęśliwie. Mimo braku męskiego potomka, nazwisko wcale to, a wcale nie odeszło w niepamięć wraz z Nikodemem, bo w uznaniu Jego zasług ten piękny i olbrzymi staw nazwano ku pamięci Jego nazwiskiem. Wspomnienie zasług dla kokociańskiej kuźnicy niechże zostanie także zachowane na zawsze w witalności i dostojności tego pięknego dębu i rosnących obok , po drugiej stronie grobli (od strony łąk), dębu żony Marianny, zawsze lekko z tyłu, za ważnym mężem i dwóch obok siebie rosnących dębu i klonu – córek Posmyczanek, jeszcze wówczas nierozłącznych, lecz wkrótce rozdzielonych nowym życiem zamężnym. Dla pamięci o przedstawicielach tego sławnego zawodu i hutniczej historii tej okolicy ten piękny okaz drzewa Nikodemem Posmykiem nazwałam. Rośnij więc Nikodemie Posmyku, aby pamięć o tobie przetrwała.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Harcerska Brać
Harcerska Brać. Jakże mogłaby istnieć, opowiadana tu historia Grobli, poniekąd historia tego zielonego fragmentu miasta, dzielnicy, bez opowieści o Harcerzach. Ośrodek Harcerski Hufca Lubliniec w Kokotku świętował niedawno swe 50-lecie. Jego budowę rozpoczęto w 1967r., do dziś coś się usprawnia, remontuje, poprawia, rozbudowuje. A są przecież jeszcze obozy innych hufców: Bytom, Piekary… Ale nie o same stanice tu chodzi, a o ich sprawczego ducha – spirytus movens – młodych ludzi, takich z pasją, aktywnych, twórczych, ideowych, którzy w harcerskim kręgu, gromadzie, doskonalą swe przymioty, aby być w życiu kimś wartościowym, ukształtowanym na mocnych, zdrowych i nieprzemijających wartościach, korzenie których wywodzą się z miłości do Ojczyzny, jej przyrody, historii.
Harcerze, całe ich klany, pokolenia, od zuchów, po instruktorów, drużynowych, harcmistrzów. Wszyscy oni zaznali obozowego życia, wszystkim im szumiał i szumi po dziś dzień kokociański las, dla wszystkich płonie w Kokotku harcerskie ognisko i niesie się echem harcerska opowieść. Mijały lata i po drodze wiele takich miejsc, jak Ośrodek w Kokotku upadło, straciło swe znaczenie. Temu leśnemu obozowisku w Kokotku wyraźnie sprzyjały kokociańskie dęby, towarzysząc harcerzom w obozowaniu, pozwalając mu istnieć, rozwijać się, obrastać w legendę i wspaniale działać. Te stare drzewa, w swych gałęziach, w słojach, korze i starych koronach zapisują historię młodzieży, która od lat ze swymi Przewodnikami przybywała tu, by zacieśniać więzi przyjaźni, uczyć się dobrych emocji, nabierać pozytywnej energii i słać innym ludziom i światu dobre przesłanie. Jak więc by mogła się snuć opowieść o Grobli i Jej Drzewach bez Harcerzy? Mają i Oni swą symboliczną dębowo - klonową drużynę – Harcerską Brać. To piękny dorodny szpaler drzew otwierający Groblę od jej południowej strony, ciągnący się od muru zabudowań starej przystani wodniaków dawnej Silesiany (obecnie Niniwa). Tu na Grobli, dumne z naszej historii, wiekowe, pomnikowe drzewa szumią o harcerskim, kokociańskim domu, o którym opowieść jest długa, pełna ciekawostek, radości, śmiechu, czasem zadumy, niesamowitych przygód i prawdziwych, trwałych, jak dęby, przyjaźni.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Dąb Darz Bór
Chyba przyszła pora na przedstawienie Jego Wysokości - największego, najgrubszego, najpotężniejszego. Takiego, że nie sposób Go pominąć. Reprezentuje wszystko, co w tych drzewach jest najpiękniejsze. Jest jak kwintesencja pozdrowienia Darz Bór, płynącego z głębi Lublinieckich Lasów, fragmentu dawnej Puszczy Śląskiej. Dlatego tak właśnie Go nazwałam, Darz Bór. Kiedy patrzy się na Niego, do głowy przychodzą same podniosłe rzeczy i porównania. Serce rośnie, duma rozpiera. Wiadomo, jest stary. Wiekowy. Ma złamane konary, choruje, ale widać, że jest zadbany ręką człowieka. Zdecydowanie, obok tych na grobli, ten mocarz jest wyróżniający się. Dęby, co oczywiste, nie rosną tylko na groblowej alei, ale w całym kompleksie leśnym. Są jego wyróżnikiem pośród drzew iglastych. Ten oto wielkolud zadomowił się, można by powiedzieć, na zapleczu grobli, a właściwie wydmy, do której na zachodnio- południowym brzegu stawu Posmyk dotyka ten trakt.
Wydma jest charakterystycznym elementem krajobrazowym, wzniesieniem terenu, przylegającym do stawu, odsuwającym w tym fragmencie groblę od lustra wody, by troszkę dalej, idąc tym „zapleczem” wzdłuż dawnych ośrodków i budynku Leśnictwa Kokotek, zbudowanych na „Górce”, dojść ponownie do fragmentu groblowej drogi zmierzającej do pomostu przy Ustroniu Leśnym „Posmyk”. Dęby Lasów Lublinieckich to szczęściarze, którzy w monokulturze sosny tego dużego kompleksu, zwanego często Zielonymi Płucami Śląska, mimo wszystko, przetrwały wszelkie antropologiczne przemiany, w tym najbardziej dla nich okrutną - czas prosperity hutniczej, kiedy to trzebiono lasy na potrzeby funkcjonujących kuźnic. W tym dziele upodobano sobie bardzo mocno właśnie dęby. Ścinano je bez sentymentów. Są więc te, które z nami zostały, wielowiekowymi świadkami historii tych ziem, tych lasów, dawnych ich mieszkańców. Są naszymi łącznikami z tamtą opowieścią … dawno, dawno temu, w Lasach Lublinieckich rósł, posadzony przez sójkę, która gubiąc żołędzie, las sadziła, mały dąbczak. Początkowo w leśnej ściółce wcale go nie było widać. Jeden listek, potem nieśmiało drugi. Pierwsza gałązka i.. poszło. Czas upływał, zmieniało się otoczenie, a on rósł, mężniał i nie dał się złemu losowi. Trwa do dziś, już teraz wiekowy, dotknięty zębem czasu, ale nadal zielony i górujący nad głową. A nad nim wznosi się najwyższa w okolicy wydma, obok rosną inne drzewa, często bracia dęby, a wokół ptaki śpiewają, ludzie spacerują i uśmiechają się z zachwytu nad Jego ogromem i pięknością. Warto zajść na „zaplecze” Górki i przywitać się z Nim. Powiedzieć - Darz Bór. Niech nam darzy zielonym domem, wspaniałym miejscem do mieszkania, do radości z życia w zgodzie i przyjaźni z naturą.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Dąb Boborwy
Tego kolosa nazwałam Dąb Bobrowy, bo rośnie nad rozlewiskiem, które utworzyły bobry - budowniczy wodnych tam. To taki trochę samotny, poważny, elegancki pan. Inne, mniejsze dęby rosną jakby nieśmiało, w lekkim oddaleniu. On zaś tę przestrzeń, która go otacza wypełnia znakomicie swym majestatem, wielkością i szlachetnością. Powykręcane grube konary zagarniają powietrze nie przejmując się sąsiedztwem. Ze swej wysokości pilnuje niejako wschodniego brzegu stawu. Ma ze swej prawej strony, patrząc z grobli, widok na ogromne przestrzenie łąk, na których pasą się niekiedy konie, w nocy odważnie buszują leśne zwierzęta. Czuwa nad ich spokojem, nad porządkiem tego brzegu, nad równowagą miedzy wodą, a suchym lądem. Dalej kanał, a nad nim kolejne dęby, ale te, choć równie wielkie, równie stare i równie piękne, nie należą już do grobli. Jest więc Pan Bobrowy swoistym łącznikiem nad śluzą, przez którą woda z kanału przepływa do stawu, zasilając go. Pan Bobrowy. Jesteś ważny. Pilnujesz zasobności w wodę. A woda to życie. Jakże więc nie szanować kogoś, kto sprawuje pieczę nad zasilaniem stawu w wodę?
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Walenty
Ta historia to gotowy scenariusz na film. Ciekawe, momentami burzliwe życie, pełne pasji i potrzeby uczenia się, poznawania i doskonalenia. I tak wspaniale zwieńczone, niecodziennym, unikalnym w swym rodzaju, dziełem - wierszowanym poematem „Officina ferraria, abo huta i warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego”, opisującym stan ówczesnego górnictwa i hutnictwa, podwalin metalurgii i historii gospodarki, zawierającym również informacje z wielu dziedzin ówczesnej nauki, uzupełniający naszą obecną wiedzę o epoce, społeczeństwie, przy okazji wskazując na kulturową jedność Śląska przełomu XVI i XVII w. z ziemiami Królestwa Polskiego. Autor wykazał się wielką erudycją i znawstwem z zakresu językoznawstwa, geografii, literaturoznawstwa, bo czego tam w tym dziele nie ma. Niesamowity poemat. Autor, Walenty Brusiek Rozdzieński, bo o nim mowa, pisząc swe dzieło życia tu nieopodal naszych domostw, na koszęcińskim dworze pana Andrzeja Kochcickiego, swojego mecenasa i wybawiciela z więziennej opresji, która mu się zdarzyła po przegranym o kuźnię właśnie, procesie z dziedziczką dóbr mysłowickich, panią Katarzyną Salomonową, to przyznacie – właściwy, bliski kulturowo i terytorialnie, bardzo, ale to bardzo, godny patron naszej dalszej i bliższej okolicy – Posmyka, Leśnicy, Janiej Góry, Kokotka, Pustej Kuźnicy i dalej Bruśka i jeszcze dalej, dokąd lasy dymiły, z ich dawnymi kuźnicami, gospodarką hutniczą, pięknem krajobrazu, życiem i trudem dawnych mieszkańców. Powinniśmy tę postać szczególnie uhonorować.
Dąb Walenty. Ten rozłożysty, ogromny, wiekowy dąb nad samym brzegiem stawu Posmyk, ze swymi szeroko rozpostartymi konarami, sięgającymi innych dębów i drugiej strony grobli, mocarz, nad mocarze, pięknie zielony okaz, pełen witalności i symboliki - tak, to on właśnie uosabia dawną historię tego skrawka ziemi – stąd jego imię – Walenty, na cześć Rożdzieńskiego właśnie. Może się też niektórym z nas kojarzyć z innym Walentym. Tym, od zakochania i miłosnych uniesień. Od szeptanych wyznań i przyrzeczeń. Od szybszego bicia serca i kartek z życzeniami od nieznajomego Walentego. Jeśli tak, to wspaniale. Miłości wzajemnej nigdy nie za wiele. Im więcej przyjaznej, osobiście odnoszonej symboliki, tym więzi mocniejsze. A przecież o to w tym opowiadaniu o drzewach na grobli chodzi. Aby się utożsamiać, czuć silne, bliskie, wręcz rodzinne związki. Bo my, tu mieszkający i te drzewa, tworzymy jedną wspólnotę, jeden żywy organizm. Dla zielonego krajobrazu, dobrego powietrza, zdrowego otoczenia, życiodajnych soków, bogactwa tlenu, dobrotliwego cienia, żyznej ziemi, poczucia przynależności, świadomości własnych historycznych korzeni i współczesnych wyzwań, choćby związanych z kryzysem klimatycznym, wobec których stoimy. Nie opuszczajmy naszych drzew. Bądźmy z nimi i chrońmy je na wszystkie mądre sposoby.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Sześciu Wspaniałych Kuźników
Sześciu Wspaniałych Kuźników Rosną jeden obok drugiego, w równym rzędzie, jednakowo rosłe, zdrowe, wielgachne, i budzące respekt. Dęby i klony, jak wojsko. Słynni drzewni kuźnicy z najbliższej okolicy – dużego i znaczącego centrum hutniczego, powstałego w Kokotku, Pustej Kuźnicy, Posmyku. To właśnie o nich, kuźnikach znad Małej Panwi pisał w swym dziele „Officina ferraria albo huta i warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego” Walenty Roździeński. Tak, to tutaj można odnajdywać ślady tamtych zamierzchłych czasów. Paradoksalnie, nadając drzewom miano kuźników, trochę prześmiewczo rozprawiam się z tą historyczną wzajemną relacją drzew i kuźników.
Bo jak hutnicy, to dewastacja lasów, masowa ich wycinka, a w piecach najlepiej paliły się między innymi właśnie dęby, buki, jesiony i graby. Taki piec rocznie zużywał ok. 27000 metrów sześciennych drewna, a właściwie wyprodukowanego z niego węgla drzewnego. Każdy piec miał swego mistrza, który pracą kierował. Wracając do tych Sześciu zuchów – są wśród nich wytapiacze, gichciarze, kowale, koszytarze i kurzace, z niemiecka nazywani węglarzami. Ci ostatni wypalali węgiel drzewny. Oni też zaliczali się do fachu kuźników. A ci z kolei, nie pracowali oczywiście w kuźni, nie podkuwali koni, tylko pracowali przy wytapianiu surówki z rudy, w wielkim, wysokim piecu ( który zastąpił dymarkę). Tę surówkę w wyniku dalszych procesów przetwarzano w wszelkiego rodzaju wyroby żelazne. Hutnictwo na tym terenie to kolejny milowy krok w rozwoju nie tylko osadnictwa, ale i początek urbanizacji, a wraz z nim rozkwitu administracji, sądownictwa, szkolnictwa i różnego rodzaju rzemiosła w najbliższej okolicy. Kiedy kuźnictwo z tych ziem zanika w XVIII stuleciu i z początkiem XIX w., lasy ponownie się odradzają, znów rozbrzmiewa w nich śpiew ptaków, a one same przestają brzydko kopcić, za to czuć w nich zapach sosen, kwitnących lip, wiązów, jesionów, tarniny, czeremchy. Odnajdujemy tu uchronione od wycinki prastare dęby. Uff, co za ulga, uniknęły smutnego losu i mają się do dziś zupełnie dobrze. Choć nie wszystkie. Niestety, dwa z naszych Kuźników nadgryzł ząb czasu. Dolne gałęzie połamane, uschnięte, nie zakwitły pąkami, na drugim drzewie więcej obumarłych konarów i dopiero gdzieś w górze widać zdrowe gałęzie. A i rozwijające się liście nie mają dorodnej zielonej barwy. Wymagają opiekuńczego oglądu, reperacji nadwątlonej kondycji. Potrzebują pomocy. Myśląc o tej okolicy, spoglądając z grobli na ogromny staw Posmyk, nie można pominąć, zapomnieć o roli jaką, dla rozwoju Doliny Małej Panwi odegrali przedstawiciele „szlachetnego dzieła żelaznego”. Sześciu Kuźników z grobli będzie nam przypominać o tej historii.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Juliusz
„O śliczna naturo, jak tu w łonie swoim
Serce rozweselasz miłym wzrostem twoim!
Od najmniejszej trawki do dębu wielkiego,
Wszystko tu nabawia widoki miłego.
Wszystko dobroć świadczy, mile rozwesela,
Wszystko za miłego jest tu przyjaciela,
Wszystko rośnie w górę i niby tak kreśli,
By każdy do nieba wznosił swoje myśli.”
Tomik „ Ziarnko dla zasiłku ducha zebrane w gumnie serca ręką od młota z miłości Boga, bliźnich i własnej duszy przez Górnoślązaka J. L. w Królewskiej Hucie 1877 r.” – Juliusz Ligoń
Jest taki dąb na grobli, który choć już nie żyje, powalony śmiertelnym ciosem okrutnika i jego wspólników, na nieszczęście i ku potępieniu, ale i przestrodze, dla następnych pogromców drzew, nie zaginął w odmętach głębokiej wody stawu, nie chce się rozpaść, rozsypać w zbutwiałe resztki drewna, nie chce zejść z oczu i nie chce przestać być odwiecznym wyrzutem sumienia. Myślicie, że nie warto martwemu drzewu poświęcać tyle uwagi. Otóż warto i trzeba.
Nawet jeśli go już nie będzie, przepadnie na zawsze, zniknie z oczu, kawałek porzuconego drewna, niech wryje się w naszą pamięć, miejmy go pod powiekami, skryjmy w najgłębszym zakamarku serca. Niech nie umrze do cna, niech żyje. Skojarzył mi się ten leżący w wodzie dębowy kolos, z pogardą pozostawiony i dla barbarzyńców, co go uśmiercili, niewart trudu podniesienia i pożytecznego wykorzystania drewna, z losem wybitnego Ślązaka, urodzonego nieopodal w Prądach, kowala, kuźnika, choćby z Królewskiej Huty, ludowego poety, który za swą polskość i propagowanie edukacji, czytelnictwa, był okrutnie szykanowany przez całe dorosłe życie. Juliusz Ligoń - wielki piewca natury, mentor ubogich i wieczny propagator symbiozy człowieka z przyrodą. Poeci nie giną, pozostają w sercach, tak jak ten powalony w stawie dąb.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Dobry Duch Grobli
Ma długie porządne imię, jak zasłużony dla gromady wojownik. Takie poważne, jak funkcja, którą sprawuje. Jest tu od zawsze. Stoi na straży wejścia na Groblę. Uważnie obserwuje każdego, kto przychodzi. Najpierw uniesiona brew, potem padają pytania, ktoś ty, przyjaciel czy wróg, w jakim celu, na długo, do kogo? Nieraz marszczy się z niesmakiem na tych, co wjeżdżać próbują i niestety wjeżdżają samochodem, quadem czy motorem. A już zżyma się immanentnie, tak do szczętu, na tych co włażą do wody z buciorami, dla zabawy, niby sportu, tratując przybrzeżne zarośla, płosząc ptactwo, robiąc hałas, w sytuacji gdy wody wokół tak mamy mało i wciąż jej ubywa, klimat się zmienia, ziemia wysycha, znikają stawy, jeziora i rzeki, ba, Bałtyk umiera, a nasz bilans wodny gorszy, niż w pustynnym Egipcie. A oni włażą radośnie i jakże bezmyślnie. Nic nie rozumieją, nic nie widzą, nic nie słyszą. Katastrofa klimatyczna, to dla nich ściema. Tych nie lubi najbardziej, wręcz nie znosi. Mówi na nich brzydko, nie do powtórzenia, pod nosem, żeby młodzież dębowa nie słyszała. Ale ona i tak słyszy i powtarza. Więc uważajcie, żeby czasem się do was nie przykleiła łatka takiego brzydkiego określenia. Lepiej być tym empatycznie współistniejącym ze środowiskiem, rozważnym, szanującym panujące zwyczaje. A zwyczaj jest taki, jeśli nawet nie zdroworozsądkowo i proekologicznie rzecz traktując, iż sam Dobry Duch zamieścił na swej piersi tabliczkę z napisem ZAKAZ KĄPIELI. Więc pomyśl człowiecze, ale nie tak, z powodu zakazu, a od serca i rozumu i nie niszcz tego, co nam zostało, bo oto już tam, niedaleko, dwa pobliskie stawy Kokotek I i II bez wody latem, suche, martwe, cóż za przygnębiający widok, jak wspomnienie po czymś, co kochałeś. Bądź dobry, lepiej należeć do drużyny Dobrego Ducha i wspólnie sprawować pieczę nad stawem, niż być jego niszczycielem. Tacy przychodźcie, szanujący naturę. Bo wówczas Dobry Duch Grobli uśmiecha się szeroko, cały wręcz jaśnieje, wyciąga się i jest jeszcze większy i szerszy, niż zazwyczaj, jeszcze bardziej wyprostowany, dostojny, ale niezwykle przyjazny i gościnny. Otwiera ramiona i mówi - witajcie, cieszę się że jesteście, zapraszam, spacerujcie. Młodzi go bardzo szanują i słuchają, ale też uczą się od niego dużo dobrego. Czasem podśmiewają się z niego, ale dobrodusznie i z miłością. Mówią wtedy o nim – strażnik, bodyguard. On o tym wie, ale nic sobie z tego nie robi. Dobrze zna swoją wartość. Kochani, jak wchodzicie na groblę, przywitajcie się radośnie i serdecznie, mówcie głośno i z uśmiechem – dzień dobry, przytulajcie się chwilę, obejmując Dobrego Ducha, chłońcie siłę, zdrowie i spokój. Zamknijcie oczy, uspokójcie oddech, odegnajcie złe myśli. On da wam dużo dobrej energii. Jak to Dobry Duch Grobli.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Brzozowe Panny
Wchodząc na groblę stawu Posmyk od jego wschodniej strony, można mieć wrażenie, że rozpoczęta przechadzka jest jak spacer po muzealnych salach prezentujących odrębny, zamknięty zbiór eksponatów z określonego hasła katalogowego – po prawej - Bobrowisko, a z nim Dąb Bobrowy, potem zadrzewienie - Kolonia Klonów, zaraz naprzeciw, po lewej, zagajnik – Brzozowe Panny, dalej gospodarstwo rolne i za nim szpaler wielgaśnych, robiących niesamowite wrażenie, dębów- Leśników, następnie korytarz z zakrzaczeniami trzmielinowo-jeżynowo-bzowymi i już stoimy obok Sześciu Kuźników. Są w muzeum sale, w których zatrzymujemy się na dłużej, przez inne przechodzimy spiesznie, bez większego zainteresowania, bo dotąd nic szczególnego o nich nie wiedzieliśmy, nie dostrzegliśmy ich wyjątkowości z powodu być może niewłaściwej ekspozycji, za to w innych, mamy swoje ulubione zbiory i te kontemplujemy długo i z atencją. Zatrzymajmy się więc przy Brzozowych Pannach, zwłaszcza teraz, gdy ekspozycja bardziej wyraźna, odsłaniająca drugi plan, bez pierwszego rzędu z firan zieleni. Naga prawda białej kory. A Brzozowe Panny na Grobli to okazy dorodne, stare, z grubym, mięsistym pniem, strzeliste i śmigłe, jak to brzozy. Lecz nadal delikatne, nadal niewinne i takie subtelnie nienarzucające się wśród mocarnych dębów, klonów i olch. Teraz właśnie, w porze bezlistnego przedwiośnia, jest okazja, nim utoną w pierwszoplanowej zieleni innych drzew, by się im przyjrzeć, dostrzec ich eteryczną urodę, a jednocześnie jakąś siłę, szlachetność i ogrom. Bez nich Grobla byłaby jakaś niedopełniona, wszak to jedno z ważniejszych polskich drzew.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Zbocze Leśnych Ludzi
Kiedy Grobla wychodzi z półcienia zielonego chłodu swej dzikszej, leśnej części, mijając po drodze bobrowisko ze słynnym, niepowtarzalnym, stojącym na straży tej ostoi, majestatycznym Dębem Bobrowym, ścieżka się rozszerza, żegnamy zakątek Brzozowych Panien i oto ściana zadrzewienia zatrzymuje się nagle na płocie gospodarstwa i wyrosłych w mijanym krajobrazie, kilku zabudowań. Mamy wrażenie przechodzenia, przez korytarz ludzkich siedzib, z jednej do drugiej, teraz bardziej reprezentacyjnej części wystawienniczej, z wyeksponowanymi okazami starodrzewia. Zaraz za domami, nad ciekiem opaskowym, który łączy się z małym wykopanym przy gospodarstwie stawkiem, rosną potężne dęby i klony, a między starymi, rozrosłymi egzemplarzami, dojrzewa w cieniu strzelistych zielonych koron, drzewna młodzież, często poskręcana ze sobą w potrójnych splotach, wyrastając z jednego pnia i schodząc z grobli ku stawkowi. To Zbocze Leśnych Ludzi - część drogi wzdłuż stawu, tajemniczy fragment Grobli, trochę ukryty, trochę w cieniu lecz nadzwyczaj ciekawy. Obok pięknych klonów i starych, rozłożystych dębów, rośnie tu kilka lip, drzew jeszcze nie reprezentowanych w alejowej kolekcji, a zasługujących na poświęcenie im choćby chwilki uwagi, takim malowniczo połyskującym listkami nad wodą. Któż nie kocha lip? A wśród zakrzewień odnajdujemy szpaler trzmielin przedzielonych czarnym bzem i dzikimi śliwami. Bogata różnorodność i różnokolorowość. Leśni ludzie. Jak ich sobie wyobrażam? Nie są to, w moim wyobrażeniu, z pewnością dzisiejsi pracownicy koncernu Lasów Państwowych, bo tym niestety w dużej mierze, prędzej by było do wycinki, niż do troski o takie szlachetne okazy. Piszę to z wielkim ubolewaniem, bo przecież leśnik, opiekun lasu, strażnik jego dobrostanu, miłośnik i znawca przyrody, to zajęcie na wskroś szlachetne, o wspaniałym rodowodzie i etosie. Wydawać by się mogło, zwłaszcza w okresie wyraźnych zmian środowiskowych, wymierania gatunkowego, że to jedna z ważniejszych i poważanych profesji. Choć bywają nadal i tacy reprezentanci zawodu, to często też niestety z tego szlachectwa pozostały tylko zapędy plantatorskie, które z naszych naturalnych, bioróżnorodnych lasów, czynią monokulturowe plantacje i fabryki desek. Więc nie, nie o takich ludziach lasu myślę. Przywołuję w tym tekście prawdziwych miłośników, oddanych sprawie specjalistów, ekologów, naukowców, badaczy, pasjonatów, obrońców puszcz i cennych przyrodniczo leśnych siedlisk, orędowników wspomagania, renaturalizowania, a nie niszczenia, przekształcania, natury. Im składam hołd, moje najwyższe uznanie i dozgonny szacunek za ofiarne starania, mimo wielu przeciwności. Pisząc o Leśnych Ludziach, nie przychodzą mi do głowy panowie i panie w śmiesznych kapelusikach z piórkami. Las kojarzy mi się z Wielkim Dobrem, a myśliwi jednoznacznie z okrucieństwem i mordowaniem. Las to Dom. Wszyscy jesteśmy z lasu, nawet ci z nas, którzy swą miejskość wyssali z mlekiem matek, którzy odganiają się ze strachem od owadów, przerażają suchymi trzaskami w ciemnym lesie, odgłosami zwierząt, szumem skrzydeł przelatujących ptaków, nie znoszą obozów i biwaków leśnych, grzybobrania, nowo modnie biegają wyłącznie nad rzecznymi, wybetonowanymi bulwarami, a zieleń tolerują w postaci wyciętych do bólu trawników i egzotycznych palm stojących w wielkich donicach w pasażach galerii handlowych. Ale nawet tacy są z lasu, tylko o tym nie wiedzą, nikt ich na ten las nie zaszczepił miłością, albo nie powtórzył kolejnej dawki szczepionki w odpowiednim momencie i przepadło. Wielu więc go nie czując, jak już w nim jest, to się nudzi i walczy z tą obecnością na wszystkie sposoby, na przykład porzucając swoje śmieci, serca nożem wycinając na drzewach, płosząc zwierzynę hałasem, rozjeżdżając dukty quadami, paląc ogniska lub porzucając w suchej ściółce niedopałki, niszcząc żeremia bobrowe, gniazda ptakom, nory i kryjówki leśnej zwierzynie, tratując cenne mokradła, torfowiska, polując, długo by jeszcze wymieniać. Typowy słoń w składzie porcelany. Ale może to obrażać słonia, bo to mądre i opiekuńczo stadne zwierzę. A taki jeden z drugim, niemiłośnik lasu to nikt inny tylko tzw. nieświadomy konsument dobra przyrodniczego. Koniec już o nich, bo niewarci wzmianki w tekście o przewspaniałych, imponujących, starych drzewach. A każde inne, nie ma dwóch takich samych, a te, w tym fragmencie grobli, są przy okazji tych wszystkich niesamowitych walorów przyrodniczych, egzemplarzami z ogromną ekspresją estetyczną, wizualną. Patrzy się na te powyginane, szerokie konary, korony sięgające nieba, przepuszczające przez gęstwinę liści wysublimowane strumienie słonecznego światła i przesuwają się przed oczy obrazy dawnych kniei, prastarych puszcz, przywołuje się myśl o tej Śląskiej Puszczy, po której jedynie ślady. Poczuć to w tym miejscu, zasmakować tego niewytłumaczalnego wrażenia. Wyobrazić to sobie. I właśnie te tutaj drzewa, liściaste kolosy, raz dostojne dęby, gdzie indziej klony, olchy, lipy, brzozy, to bogactwo, ta różnorodność, które budowały i budują, jeśli im pozwolić, prawdziwy, naturalny las, którego w tych sosnowych, nowo sadzonych monokulturach, dostrzec i serce uradować chyba nie sposób, one, te drzewa, zakodowaną mają w swych wnętrzach, w rodzonych owocach, pamięć o drzewnych prastarych siostrach i braciach, o ciągłości, kontynuacji i historii. Dlatego tak intrygują na tym Zboczu Leśnych Ludzi. Warto je odwiedzać dla tego niepowtarzalnego nastroju.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Brzeg Zacnych Ludzi
Rosną, niemalże, obok siebie – szereg pięciu rosłych drzew. Słowo „niemalże” ma znaczenie, ale wytłumaczę to trochę później. W tej grupie opisałam do tej pory jeden okaz – słynnego Walentego. Długo przyglądałam się i rozmyślałam nad tym fragmentem Grobli, szukając znaczeń, nazw, wytłumaczenia dla wyborów. Wiedziałam od początku, że jest to swoisty panteon, że jeśli już Walenty, to obok nie może rosnąć drzewo kogoś przypadkowego. A zatem kogo? Od jakiegoś czasu mam ten zamysł poukładany w głowie. Każdy spacer, to natłok myśli, a zejście z Grobli zostawiało mnie przeważnie ze znakiem zapytania - czy na pewno wszystko już wiem, ustaliłam, przemyślałam, zdecydowałam, czy chcę, aby tak naprawdę i ostatecznie było? Chcę. Jestem pewna. I piszę to z przekonaniem. Już nie schodzę z Grobli z wahaniem. Już wiem i mam to poukładane. Ten szereg nazywa się Brzeg Zacnych Ludzi, bardziej swojsko to brzmi, niż panteon, ale tak, dotyczy postaci niezwykłych, zasłużonych, zwłaszcza dla miasta, szczególnie dla tej dzielnicy, dla tego miejsca niezwykłej urody, w którym , jak w ogrodzie pamięci, jakże szlachetnie i symbolicznie jest mieć swoje drzewo. I Oni mają. Są tym szeregiem. Walenty, a zaraz obok niego, jakby pochylony nad leżącym w wodzie Juliuszem, poetą (Ligoniem), pokrewna wrażliwa na innych dusza, pisarz - edukator, nauczyciel, pisarz gminny w Kokotku, Ślązak, poddany króla Prus – Karol Reszka, Paweł. Lokalny patriota, który z rozmysłem pisząc, dla wygody nieznającego innego języka, tutaj mieszkającego prostego ludu ,w polskim języku, swe, jakbyśmy współcześnie powiedzieli, poradniki - jest emanacją wszystkich nacji niegdyś żyjących w tym miejscu wspólnie, jak sąsiedzi. Polaków, Niemców, Żydów i przedstawicieli innych narodowości, czy także czujących się lokalnie i autonomicznie Ślązakami. Wszak ziemie te, nie przywołując tu bardzo odległych wieków i historycznych podziałów, należały kiedyś do Prus, do Niemiec, dziś do Polski. Bogactwo płynie z wielokulturowości i różności. Wszyscy mieszkający tu kiedyś i po dziś dzień, coś tej ziemi dali i coś od niej zyskali. Pamiętanie i akceptowanie tego faktu, mądre korzystanie z tej tradycji dla budowania przyszłości, to papierek lakmusowy dojrzałości społeczeństwa. Reschka (Reszka), nauczyciel, pochylony nad poetą Ligoniem, to symboliczny obrazek. Pozostańmy z nim przed oczyma. Po drugiej stronie Walentego, dwa kolejne, mocne, sprężyste i wysokie dęby. Strzeliście celując w niebo, wznoszą swe ramiona wysoko, wyżej niż rozłożysty, szeroki w rozmachu, Walenty. One, w przeciwieństwie do Niego, zdają się takie smukłe, by nie rzec, wyrzeźbione w korze mocnymi, twardymi splotami mięśni, jak zaprawieni w boju starożytni gladiatorzy. Odporne na wichry, w tym, wichry historii. Najbliższy Walentemu jest Ojczysty Śląsk, tak po prostu. To hołd złożony wszystkim walczącym o polski Śląsk, nie tylko w Śląskich Powstaniach, ale i hołd nauczycielom języka, krzewicielom polskości, aktywistom społecznym, organizatorom stowarzyszeń, przedsiębiorcom, politycznym działaczom, pisarzom, poetom, lekarzom, kapłanom, ludności i wreszcie powstańcom śląskich zrywów, żołnierzom wojennego teatru, konspiratorom, partyzantom, wszystkim tym, którzy swą myślą, czynem, czułą ojczyźnianą emocją oddali, to co najlepsze dla pokoju i dla nas - tu i teraz, w tym miejscu, w Polsce, z pięknym śląskim bagażem regionalnej inności, kultury, gwary, tradycji i obyczaju. Za Ojczystym, ten następny waleczny, to wojownik czasów pokoju, bardziej społecznik, po trosze nauczyciel, działacz, budowniczy…. można i trzeba by tak przywoływać piękne przymioty lecz, choć ma już imię nadane i dobrze wiadomo kto On, bo tu stąd, współcześnie z nami, wśród nas żyjący, to nie pora jeszcze, by to imię przywoływać głośno. Przyjdzie na to czas. Na tym kończąc na ten czas opis tego drzewnego mocarza, „nie do zdarcia”, ze starego, dobrego owocu wyrosłego, przejdę do tego zadeklarowanego na początku, niewinnie, acz tajemniczo brzmiącego słowa „niemalże”… Rosną, niemalże, obok siebie – szereg pięciu rosłych drzew.”
To piąte dębisko jest bowiem nieco oddalone od pozostałej czwórki, rosnącej w równych odstępach od siebie. Ten ostatni, lub jak kto woli, pierwszy od drugiej licząc strony, odstaje o podwójną szerokość odstępu od pozostałych. Czemu? Bo tamci Zacni ze swych czynów, zasług i życiorysów są bardzo zacni i znani. A temu o to, zadanie zostało dopiero wyznaczone do wykonania, zasługa do zasłużenia się – nazwana, wdzięczność zapewniona i ogromna. Aczkolwiek imię Jego nieznane jeszcze, bo czyn nie został zrealizowany. Czyn czeka na Niego, a imię Jego – Ten, co odzyska Staw Posmyk dla Majątku Miasta. Miejsce dla Niego, sami przyznacie, godnie wyznaczone i w najlepszym, bo Zacnym towarzystwie. Kto tego dokona? Serce dla tej idei mam radośnie rozświetlone. A Wy, Moi Mili?
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Dzielnicowe
Dęby Dzielnicowe, Trzy Osady: Kokotek, Pusta, Jania. Tak nazwałam te trzy dziarskie dęby rosnące zaraz obok swego pobratymca - Dobrego Ducha Grobli, po lewej stronie od środkowego wejścia na nią. Aleja ta, z rosnącym tu starodrzewiem, jest pewnego rodzaju, zapisaną we wrośniętych w ziemię korzeniach, kroniką dziejów osiedlania się w leśnej okolicy, zakładania małych ludzkich zagród, potem osad, rozwoju zbieractwa, bartnictwa, rolnictwa, ze stawiarstwem, młynarstwem, gospodarką leśną, z łowiectwem, które przetrzebiło pogłowie leśnej zwierzyny i niestety, w niektórych przypadkach doprowadziło do wyginięcia na tych terenach pewnych gatunków, wreszcie historią epoki żelaznego kuźnictwa, aż po dochodową hodowlę ryb w licznych stawach, przechodzenia tego majątku, z rąk do rąk, funkcjonowania tutejszych osad, jako odrębnych wiejskich gmin, aż po włączenie ich, jako scalonej, jednej dzielnicowej struktury, w granicę Lublińca – współczesnej gminy miejskiej, stolicy powiatu. Opisując i nazywając drzewa, mam nadzieję że przemycam do świadomości wielu osób także i opowieść o samym Kokotku. Przy tej okazji nasunęły mi się na myśl dywagacje natury językowej, o których przeczytałam nie tak dawno w Poradni Językowej, poszukując zgoła innego wyjaśnienia, którymi to rozważaniami jeszcze w tym tekście się podzielę. Opisałam już i nadałam, historyczne, związane z okolicą, dawnymi osadami i mieszkańcami, imiona kilku charakterystycznym drzewom Grobli. Jest więc dąb Nikodem Posmyk, na pamiątkę kiedyś odrębnej osady Posmyk(dziś ulicy, osiedla), która swą nazwę właśnie od nazwiska słynnego kuźnika Nikodema Posmyka powzięła, jest też nazwany przeze mnie wiąz Leśnica – który swe imię zyskał od nazwy dawnej osady i jednocześnie słynnej, cudownie meandrującej rzeki Leśnicy, dopływu Małej Panwi. Jest np. dąb Walenty, wiadomo, od Roździeńskiego itd. Z samodzielnie kiedyś funkcjonujących tu osad, które tworzą współcześnie jedną dzielnicę Lublińca, nazwaną ostatecznie Kokotkiem, pozostały jeszcze do wymienienia trzy: dawne osady/ gminy: właśnie Kokotek oraz Pusta Kuźnica i Jania Góra (dziś są to nazwy ulic, osiedli). Ich miana nadałam tym Dzielnicowym trzem okazałym dębom. I tu przywołam ciekawą i cenną, dla poprawności językowej, wykładnię składniową, na którą się przypadkiem natknęłam. Pytał przypadkowy czytelnik owej Poradni Językowej o dzielnice - czy mówimy i piszemy np. przeprowadziłem się do(krakowskiego) Podgórza, do Kokotka, do Wymyślacza, do Steblowa, czy też „przeprowadziłem się na Kokotek, na Wymyślacz, na Steblów, na krakowskie Podgórze? Odpowiedź ekspertki, pani Katarzyny Wyrwy z Poradni rozwiała wątpliwości. Gdyby dzielnica, nie była dzielnicą, lecz pozostała, jak dawniej, odrębną miejscowością, wsią – mówilibyśmy – do Kokotka, jak do Lublińca, do Katowic, do Tworoga. Po włączeniu samodzielnych osad, gmin wiejskich, w granice administracyjne większej jednostki i przemianowanie danej wsi w dzielnicę, jednocześnie zmienia się składnia podkreślająca ten dzielnicowy statut. Mówimy wówczas – mieszkam na Kokotku, na Wymyślaczu itd. Jedni, pamiętając odrębność mówią jeszcze – jadę do Kokotka, inni, jadę na Kokotek. Dowiedziałam się więc już przynajmniej skąd biorą się te różnice. A wracając do tej historycznej i dobrze, że pamiętanej, w przywołanych nazwach ulic, czy osiedli, odrębności, to warto wiedzieć, że Kokotek dawniej był bardzo ważnym ośrodkiem hutniczym z wielkim piecem hutniczym. Osada ta kiedyś jeszcze, jak wynika z zapisów w archiwach kościelnych z 1720 r. nazywana była Kokocińcem. Musiał ten Kokotek/Kokociniec być ważną wsią z samorządem gminnym, gdyż znalazł się wśród 62 gmin wiejskich dawnej Ziemi Lublinieckiej, które pieczętowały się własnym godłem. A wówczas było to ważnym wyróżnikiem, gdyż wiele miejscowości miało jedynie same stemple, jak wynika z dokumentów z 1750r. Kokociniec, Kokotek, to też z pewnością nazwisko osiadłego tu kuźnika Kokota, choć nikt o tym nazwisku już tu nie mieszka. Pusta Kuźnica, w skrócie Pusta, Pusto – z nazwy utrwalona w słynnym dziele Walentego Roździeńskiego, kiedyś dawno, dawno temu nazywana z niemiecka – Zajęczą Doliną (Hasenthal), miejsce, gdzie Leśnica łączy się z Małą Panwią. Słynęła niegdyś nie tylko, jako duży i bogaty ośrodek hutniczy, ale wśród całej rzeszy okolicznych kuźników, osadników, z nieźle prosperującej karczmy, w której warzono i sprzedawano dobre piwo. Czyżby współczesne Sielankowe Klimaty nawiązywały do tej tradycji? Najmniejsza z trzech opisywanych osad, dawny mały folwarczek, który swą nazwę wziął , a jakże, od osiedlającego się tutaj , około 1846r. zagrodnika niejakiego Franciszka Jona. Wołano Jonowe, Johnhof, później, aż do dzisiaj Jania Góra. Jedna rodzina i ważne miejsce z przepustem od wykopanego kanału, zasilającego wodą z rzeki Leśnicy powiększony wówczas niedawno staw Posmyk. Kanał, dziś niemal znaturalizowany i pięknie wtopiony w ten uroczy zakątek, z niezwykłymi okazami starych dębów, które jak niegdyś samo to uroczysko, mogą nazywać się Jonowymi dębami. Oto opowieść o trzech pozostałych do wymienienia i opisania, po Posmyku i Leśnicy, dawnych osadach, po których imiona nadałam trzem okazałym drzewom na Grobli: Kokotek, Pusta i Jania. Dobrze, że te dawne nazwy funkcjonują nie tylko w pamięci ludzi, ale w nadanych nazwach ulic i osiedli dzielnicy. Dęby, zyskując imię, które stanowi ich wyróżnik, tracą anonimowość, przestają być li tylko kolejnymi starymi drzewami na Grobli. My wszyscy, traktując drzewa specjalnie, jako żywą materię, otaczając je szczególnym zainteresowaniem, tak jak ja, te dęby na Grobli, przydajemy im naszą uważność i liczę, iż nie pozwolimy im takim niezaopiekowanym, umierać.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Leśnica
Są na grobli drzewa, które po prostu rzucają się w oczy, nie sposób przejść obojętnie, bo takie charakterystyczne - wielkie, albo rozłożyste, ciekawie pokręcone, albo malowniczo pochylone. Tych „albo, albo” jest tyle, ile naszych preferencji i gustów. Co kto lubi. Mam nadzieję, że macie swoje ulubione drzewa na grobli. Bo ja, tak. Mam grupkę faworytów, do których czuję wyraźny sentyment. Teraz napiszę o jednym z nich. To oczywiście kobieta. Widać z daleka. Rozłożysta, reprezentacyjna, „zagarniająca” sobą przestrzeń w stylu- „patrzcie, oto ja”. Olbrzymka, ale taka w stylu Fiony ze Shreka, miła, sympatyczna, empatyczna i w ogóle –„ naj, naj”. Tak a propos, to nie jest dąb. Ha! To wiąz! Niesamowity okaz wiązu szypułkowego. Chyba jedyny na grobli, najpewniej jedyny egzemplarz tak okazały i stary. Musiałam czekać aż listki się dobrze rozwiną, by mieć pewność, że to właśnie wiąz. Dlaczego nazwałam to drzewo imieniem rzeki, dlaczego tak to skojarzyłam?
Bo dla Posmyka(stawu i miejscowości) ma ta piękna woda kapitalne znaczenie. Zasila staw swym zasobem, nawadnia ziemię i lasy okolicy, budując wspaniałą bioróżnorodność natury, wspiera osadnictwo, rzemiosło i rolnictwo(dawniej na brzegu pracowały młyny, choćby ten w Leśnicy, osiedlu o tej samej nazwie), teraz turystykę. I co jeszcze zawdzięczamy Leśnicy? Piękno i urodę oraz… kobiecość, witalność i jakiś taki niewytłumaczalny kobiecy czar i seksapil. Czyż nie?. Naprawdę, tak to widzę, tak to czuję. Gdy tylko zobaczyłam ten wiąz, pomyślałam g od razu że to musi być kobieta, więc stąd to kobiece imię. Prawda że pasuje?
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Leśny Bajarz
To zaczyna sprawiać wrażenie jakiejś gry terenowej. Hej! Harcerze, kto odnajdzie te dęby po opisie, kto je rozpozna? Opisałam już sporą grupę. Można spacerować i dobrze się drzewom poprzyglądać. A może wybrać swoje ulubione, oznaczyć to największe, to najbardziej rozpostarte ramionami, to najpiękniejsze, najbardziej potrzebujące pomocy, bo chore? Dziś opowieść z bardzo dawnych czasów.
Starzec z powykręcanymi ramionami, jakby przygarbiony, zwięzły w sobie i żylasty, choć widać w nim drzemiącą moc wielkiego drzewa, prastarego dębu. Niesie z lasu na groblę opowieść o Lublinieckim Borze. O jego starych dębach, sosnach, wiązach, klonach, grabach, lipach, olchach. Jeśli posłuchasz, opowie ci o bogactwie zwierzyny, często specjalnie sprowadzanej w knieje przez właścicieli, czy to o pięknych okazach jeleni, o lisach, wilkach, a jakże, o jenotach, sarnach, dzikach, bobrach, wydrach. Ma w zanadrzu niezliczone opowieści o różnorodnym ptactwie, pośród którego i zimorodek nad Leśnicą, i bielik co przyleciał i gniazdo na zawsze zbudował, o ptakach wodnych, o czarnym bocianie, łabędziu niemym, ptakach brodzących, drapieżnikach i malutkich przelotnikach, które chętnie tu postój w drodze robiły. Opowie o sójkach, jak to las sadziły i leśnych kurakach, które prędzej zobaczysz dziś na obrazkach, niż w naturze – głuszcach i cietrzewiach, od których toków wiosną las rozbrzmiewał miłosnym wołaniem, a które niestety z rąk myśliwych zginęły bezpowrotnie z tej okolicy. Dziś rodzinę kuraków nieśmiało próbują zastępować bażanty. Ten Leśny Bajarz niejedno widział i słyszał. Świadkował pierwszemu osadnictwu, chłopom, zagrodnikom, którzy karczowali puszczę dla osiedlenia, dla gospodarzenia, uczyli się wykorzystywać to, co las oferował, jak wtedy gdy od złodziejstwa zaczynając… rodziło się bartnictwo. Bo to było tak - najpierw miód podbierali pracowitym pszczołom z naturalnych dziupli, a później podpatrując, naśladując, z czasem ulepszając naturę, zakładali swoje hodowle w kłodach, barciach na drzewach posadowionych dla bezpieczeństwa i jak się dziś okazuje – jakości miodu. Jak kopali małe stawy, zwane rybnikami i hodowali karasie, liny. Zna opowieści o tym jak wypalali węgiel drzewny, budowali pierwsze dymarki, a potem w kuźnicach i fryszerkach rudę na wyroby żelazne. Cała historia. Od początku do dzisiaj. A dzisiaj nieszczęsny Leśny Bajarz ze smutkiem, zawieszając głos, pożali się po cichu, że giną stare drzewa, umierają wielowiekowe dęby, bo tak naprawdę nikt się do opieki nad nimi nie poczuwa i nie kwapi. Jeszcze nie zrozumieliśmy wszyscy, że jeśli drzewa wyginą, to i my, z tym światem, jaki teraz znamy, w jakim teraz żyjemy, też przejdziemy do historii. Tylko jej, nie będzie miał już kto opowiedzieć.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Olchowa Przystań, Olszowy Król, Samotnik od Przeprawy
Naszych Sześciu Kuźników na Grobli, ma za towarzystwo, tajemnicze, niewielkie skupisko drzew, dla odmiany, olch - Olchową Przystań - grupę , rosnącą nad rowem opaskowym między groblą, a łąkami, tuż obok domku na Grobli. Dlaczego tajemnicze? Otóż, podczas gdy pozostałe szpalery drzew, dumnie prezentują się, pozwalając oglądać z każdej strony, wysuwając, jak aktorzy pierwszego planu, krok w przód, czy to pojedynczo czy reprezentując z fasonem całą grupę, ot, jak np. Kuźnicy, to te tutaj drzewa, skromne, wycofane, rosną, jakby chciały stać się niewidoczne. Nie błyszczą blaskiem tych pierwszych, nie wołają – patrzcie, to my! Ciche, delikatne i zdystansowane, unikają rozgłosu. Wśród tego zagajnika odkrywam dwa ciekawe, niezwykle romantyczne okazy. Na jednego, rozrosłego patrząc, przyszła mi na myśli smutna i straszna ballada Goethe’go „Król olch”, o śmierci dziecka z rąk tytułowego króla, ducha. Lecz nie, nie!!! Bez obaw. To nie ta bajka, nie tak smutno przedstawia się historia, którą chcę opowiedzieć. Wolę raczej myśleć, patrząc na to drzewo, o…. pełnej dostojnej patyny, kunsztownej, jak stara biżuteria, Wenecji. O szlachetnym i wartościowym drewnie, które ścięte, przybierało pomarańczową barwę i kiedyś, przed wiekami, posłużyło do budowy podwalin tego cudnego, zabytkowego miasta. Dlatego, to nie otoczony złą sławą - Król Olch, Goethe, ale nasz na Grobli - Olszowy Król, dobrotliwy i ciepły, do którego zlatują się, jak do przyjaciela i obrońcy, małe ptaszki, w Jego koronie szukając schronienia.
Obok, po drugiej stronie, nad samym brzegiem, rośnie pojedynczy, smukły, lekko pochylony i przeglądający się w tafli wody Stawu - Samotnik - piękny okaz olszy czarnej, prezentujący się, jak zakapturzony, owinięty w starą pelerynę, ciągle ze spuszczoną głową, małomówny i mrukliwy, przewoźnik przeprawy łodzią na drugi brzeg. Otóż mogło tak być i z lekka magicznie rzecz rozważając, intrygująco to brzmi, nazwałam więc tę olszę Samotnikiem od Przeprawy. Bo olsza czarna to przede wszystkim charakterystyczne drzewo rosnące nad brzegami wód, rzek, torfowisk, tworzące tu w Lasach Lublinieckich ciekawe kompleksy wilgotnych lasów łęgowych i tzw. olsów. Olsza to szybko rosnące, popularne i niezagrożone drzewo, dorastające do ok. 30 m i 120 lat. Mamy w Polsce znacznie starsze okazy, choćby w Wąsoczu, pomnikowy okaz ok. 250 letni, z obwodem prawie 5 m. Te nasze, są o wiele skromniejsze. Olcha ma korę niemal czarną, z jej kwiatów produkowano barwnik zielony, z kory czerwony, z gałęzi brązowy, a charakterystyczne owoce, to drobne orzeszki zebrane w szyszeczkowate owocostany, pozostające na drzewie przez kilka lat. Przyjrzyjcie się, proszę. Drewno olchy wykorzystywane jest w stolarstwie, w budowlach wodnych, w rzeźbiarstwie, modelarstwie, a także, co ciekawe, do budowy instrumentów muzycznych. Olcha, artystyczna dusza. W naszych Lasach Lublinieckich olcha uzupełniała zestaw wartościowych drzew liściastych. Więc jeśli rosnąc trochę samotnie, pochylona na brzegiem stawu przypomniała mi przewoźnika przeprawy, to niech wybrzmi to wyobrażenie i ten obrazek na Grobli skojarzy się Wam z tym Samotnikiem. Nad groblą olch rośnie więcej. Odkryłam na Rozlewiskiem Bobrowym, na jego południowym początku, parę olch, która od razu skojarzyła mi się ze Starym Dobrym Małżeństwem. O czym opowiem być może później.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Mąż i Żona
Mąż i Żona, Stare Dobre Małżeństwo, piękna para olch nad Bobrowiskiem. Lata młodości mają już za sobą, ale nadal nie brakuje im wigoru, choć tu i ówdzie zakłuje, zastrzyka, czas nadgryzł to i owo. Troszkę wycofani w głąb zadrzewień, jakby zasłonięci, niekoniecznie na pierwszym planie, ale budzą ciepłe uczucia swą stałością, spokojem i niejakim wycofaniem bez niepotrzebnego spięcia, dążenia do bycia na świeczniku. To tak jak u wieloletnich par – znają się, nie potrzebują wielu słów, by się zrozumieć, nie przeżywają szalonych uniesień, nie trzymają się ustawicznie za ręce, nie patrzą sobie ciągle w oczy, a jednak jest między nimi silna, niewidzialna więź, która przeżyła burze, ciche dni, łzy, mocne słowa, a teraz nie potrzebuje spojrzeć, by przewidzieć reakcję, gest, słowa, które za chwilę padną, zobaczyć, nie patrząc, lekko ironiczny uśmiech na ustach i rozpoznać przepełniony rozbawieniem, tembr głosu. Jest w nich, tych starych olchach, rosnących obok siebie, lekko z dala od innych drzew, jakaś siła, stabilność, dająca poczucie bezpieczeństwa, pewności i życiowego oparcia. Piękna z nich para. Miło popatrzeć, przejść obok, uśmiechając się do własnych myśli. Być, jak to drzewne Stare, Dobre Małżeństwo. Chcielibyście?
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Pośmiertne dla Posmyczanki, córki Nikodema Posmyka
Okazuje się, że los sam pisze dalszą część opowieści o drzewach. Niestety, w przypadku drzewnej, jak ją nazwałam, Dębowej Rodziny Nikodema Posmyka, ciąg dalszy jest smutny. Z kronikarskiego obowiązku, ale i ku pamięci, przytoczę najnowsze fakty. Rosły obok siebie dwie siostry Posmyczanki, jedna była klonem, druga dębem. Kondycja klonowej Siostry od dawna budziła mój niepokój. Drzewo wyraźnie usychało. Onegdaj, na początku września (04.09.19), po spacerze, coś w mej głowie nakazało mi bez zwłoki zadziałać, nie przechodzić obojętnie wobec tego drzewa. Napisałam do Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu miejskiego alarmujący mail, że klon choruje, że usycha, że może warto ratować lub sprawdzić czy komuś nie zagraża. Nim otrzymałam odpowiedź, niedzielna wichura w połowie miesiąca (15 września) skróciła męki Siostry Posmyczanki. Wiatr powalił drzewo na ziemię, a to, padając, uszkodziło drugie. Smutny, samotny koniec pięknego, starego, rosłego drzewa, o imponującym, szlachetnym pokroju. Być może w czasie tej nocnej wichury, przeginane podmuchami wiatru, chłostane świszczącym pędem powietrza, wyciągały do siebie konary, jak ręce - dwie Siostry, ratować chciały, jedna drugą, wiedząc, że tylko na siebie mogą w tym okrutnym, obojętnym świecie liczyć.
Nie chcę tu przytaczać, odpowiedzi (18.09.19), bo tymi urzędniczymi, wypranymi z zaangażowania i odrobiny choćby empatii słowy, sprofanowałabym piękną pamięć o tym starym, wiekowym klonie, który przecież był częścią naszej, rodzimej, lokalnej, posmyczańskiej (lublinieckiej) tożsamości. Jeśli z takową Państwo identyfikujecie się mieszkając w tej okolicy. Grobla wraz ze Stawem winna wrócić do miasta. Tylko tak ochronimy to, co wartościowe. Kolejny dzierżawca machnie ręką na drzewa, będzie liczył zysk.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Internowani
Powoli zbliżam się, w moim Projekcie Grobla, w opisie starodrzewia nad stawem Posmyk, ku zakończeniu tej przygody. Niewiele takich drzew, którym nie poświęciłam paru zdań, pozostało w tym oto miejscu. Wszystkie dostojne, wiekowe, egzemplarze zostały przeze mnie nazwane, wyeksponowane, mam nadzieję, że trochę spopularyzowane. Nie są już takie bezimienne, zapomniane. Choć nadal niezaopiekowane. Wśród tych, których jeszcze nie przywoływałam, pozostały dwa smukłe, wysokie, dęby, rosnące nad wodą, w lekkim oddaleniu, odseparowaniu (co nasunęło mi pomysł Ich nazwania) od opisanej już wcześniej grupy nazwanej Brzeg Zacnych Ludzi. Pamiętacie - leżący w wodzie Juliusz Ligoń, poeta, potem Reszka Karol, tutejszy nauczyciel, Walenty, wiadomo, Roździeński, zaraz obok Ojczysty Śląsk, potem znana i ważna dla dzielnicy Postać, której imię jeszcze nie zostało wypowiedziane, choć wiadomo kto zacz oraz jako ostatni w tym szeregu, Ten, co odzyska Staw Posmyk dla Majątku Miasta. Pomyślałam o nich, skoro ta sekwencja szeregu drzew nad brzegiem stawu dostała taką nazwę, to te dwa pozostałe, lekko od tej grupy oddalone samotniki, muszą należeć do grona tych Zacnych, znaczących. A jeśli tak, to patrząc na to ich, w pewnym stopniu, symboliczne odosobnienie, już jakiś czas temu przywołałam z pamięci, utworzony na początku 1982r., w dawnej Silesianie, Ośrodek Internowania w Kokotku dla działaczy Solidarności. Przetrzymywano w nim w sumie około 187 osób, jednych zwalniano do domów w świetle telewizyjnych kamer (propaganda z telewizyjnych serwisów państwowej tv była wówczas ważnym elementem rozgrywania polityki, co niestety nie zmieniło się do dziś), innych po cichu, bez szumu. Przetrzymywanym tutaj, nie było źle z uwagi na dość wysoki standard ośrodka, jednakże nie rzecz w wygodach lecz w samej opresji zastosowanej wobec ludzi, którzy sprzeciwili się ówczesnej władzy i odważnie, co w tych czasach nie było łatwe, w imieniu milczącej większości, przeciwstawiali się władzy. Z etosu tamtej Solidarności do teraz, nie pozostało, w moim mniemaniu, wiele. Po drodze wszystko rozmieniło się „na drobne”. Ale pamięć o odważnych ludziach tamtych lat, gdy o tę odwagę, odrębne zdanie i podniesioną głowę, było niezwykle trudno, a konsekwencje wyłamania się z szarego szeregu były czasem dużo gorsze, niż kilkumiesięczne internowanie, powinna w nas pozostać i być przywoływana w stosownych uczynkach, postawach, wydarzeniach, gestach. Takim gestem mogło być w naszym mieście nadanie nowemu bulwarowi, w 40. rocznicę powstania Solidarności, imienia lokalnego, zasłużonego działacza z tamtego okresu. Nie wykorzystano tej okazji. Niektórzy nie lubią „grzebać się” w historii, odwoływać do korzeni, pielęgnować lokalne więzi. Tkwić w czasach minionych za mocno, stać w miejscu zamiast maszerować naprzód, z pewnością jest źle. Ale przyzwoicie jest wiedzieć i szanować te postaci i te wydarzenia, które ten marsz kiedyś umożliwili. Dlatego też, ku pamięci, dla mnie od teraz, te dwa drzewa, dwa okazałe samotne dęby, będę nazywała Internowani. Miłośnikom drzew w tej grupie i tak ogólnie wszystkim czytającym, dalekim od powyższych dywagacji, myślę że nie będzie ta nazwa przeszkadzała.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska
Ludzie jak drzewa
1. września, początek meteorologicznej jesieni. Naukowcy obserwują i analizują, rok do roku, dekadę do dekad, zachodzące w przyrodzie zmiany. Łatwiej i sensowniej to robić w stałych, porównywalnych okresach, precyzyjne „od, do”. Moje opisywanie starych, wiekowych drzew nad stawem Posmyk też właśnie dotarło do finału. Projekt Grobla zamyka się nieoczekiwanie smutnym epilogiem – masakrą piłą mechaniczną. Wymowne i sugestywne zakończenie, przyznajcie sami. Nie, jeszcze nie musimy śpiewać znanego refrenu ..” to już jest koniec, nie ma już nic…”, tak źle jeszcze nie jest i choć te „pseudo” zabiegi pielęgnacyjne oglądam z bólem serca, to bez przesady, żadnego drzewa na szczęście, nie ścięto. Dzieją się wokół, większe i niestety, nieodwracalne katastrofy przyrodnicze – pozbywamy się w naszych puszczach, na terenie całego kraju, olbrzymich powierzchni starego, dojrzałego, wartościowego ekosystemu leśnego. Ba, po cichu wycinane są drzewa nawet w parkach narodowych i rezerwatach. Dlaczego więc płakać i robić tragedię po obciętych, wystających, czasem obeschniętych konarach drzew, na naszej grobli? To dla bezpieczeństwa. Sama pisałam, że niedopilnowane, mogą grozić oderwaniem się i spadając, kogoś uderzyć. To urżnęli. Tylko te wychodzące na drogę, czy suche, czy zdrowe, nieważne. Oberwało się Posmykowi, Dobremu Duchowi Grobli, Zacnym Ludziom, Kuźnikom itd., długo by wymieniać. Zrobili asekuracyjną (przede wszystkim - dla siebie) pożal się Boże, kosmetykę. Nie żeby z troski o dobrostan drzew, jakaś ocena fachowca, żeby już nie wymagać, dendrologa, czy drzewo potrzebuje być może leczenia lub zabezpieczenia, specjalistycznych zabiegów, czy zdrowe czy chore, jaka jest jego kondycja, jak mu pomóc, by rodziło i żyło jeszcze wiele lat, bo cenne, by cieszyło oko, ale przede wszystkim zachowało wartość i pożytki starego drzewa, z uwagi na jego walory historyczne, przyrodnicze, środowiskowe, estetyczno – krajobrazowe. Nie mówiąc o sentymentalnych. Słodka naiwności! Kogo takie rzeczy obchodzą? Robi się, to co się musi i tyle. Jeszcze się drzewami przejmować. Moje? Nie. To o co hałas? Państwowe, znaczy – niczyje (przekonanie wyuczone, wryte w nasze głowy w poprzednim systemie polityczno- ekonomicznym ma się znakomicie). A mało to się drzew wokół wycina? Od tego jeszcze nikt nie umarł. Stare, to wyciąć, bo jeszcze kogoś zabije. Ot, cała filozofia. To prawda, że te nasze groblańskie państwowe są więc jakby niczyje. Nad takim bukiem w centrum, przy Sądzie, to się jeszcze przez moment kilku ludzi nagłowiło, o niego się pokłóciło. Wiadomo, pomnik przyrody i rośnie w centrum, to byle kiedy ktoś sobie o nim przypomni, upomni się, wojować będzie , by ratować, nie ścinać. A tu? Kto zawoła, kto zapłacze? Życie jest okrutne i ze słabszymi się nie caćka. Przecież one, te drzewa Posmyka, takie opuszczone, zapomniane przez wszystkich. Zechcą je wyciąć, to wytną. I co poradzić? Nawet niektórym może się to podobać. Taka to prawda o nas samych. Rośnie na grobli, między dwoma dębami - Leśnym Bajarzem, a tym kiedyś podpalonym, Przystaniowym, około 11. pięknych, dorodnych drzew – to w przewadze też dęby, jedne starsze, inne, widać, że trochę później wyrosły. Każde z tych drzew, w rzędzie, wzdłuż zwartej zabudowy działek, domostw i otaczających je płotów, niemal naprzeciw Brzegu Zacnych Ludzi i Internowanych, przypomina mi Nas Samych, patrząc szerzej - mieszkańców miasta, węziej temat ujmując - tej Dzielnicy, może dawnego przysiółka Posmyk, leśnej okolicy, po prostu, mieszkańców tych stron. Tych dawniejszych, po których tylko ślad pozostał w księgach parafialnych, urzędowych rejestrach, na zdjęciach, może w wyblakłych wspomnieniach, anegdotach i Tych obecnych, Nas, którzy współcześnie tu żyjemy, spacerujemy tą groblą, odpoczywamy na niej, przyglądając się ptakom, szukając wytchnienia, cienia, ciszy, pięknej dla oczu przestrzeni. Którzy jesteśmy, poniekąd, świadkami i obserwatorami, a może i nawet komentatorami teraźniejszości na grobli. Oby opiekunami i nieobojętnymi na jego los, przyjaciółmi tego sąsiadującego z nami starodrzewu. Jaką wrażliwość, uważność, reprezentujemy dziś sobą, swą postawą, taką wizję przyszłości wykreujemy sami dla siebie. Tak często myślę, że jesteśmy jak te drzewa, a one, jak my. Wzrastamy obok siebie, tworzymy rodziny, rodzimy, wychowujemy nowe pokolenia, czujemy ból, chorujemy, starzejemy się i umieramy. Jesteśmy częścią tego samego Kosmosu, tej samej kropli wody, haustu powietrza, garści ziemi, promienia słońca i światła księżyca. Słowem, pewną zmienną cyklu życia i umierania, gwiazdą, która rodzi się, by i tak kiedyś zgasnąć. I w tej drodze, mamy często koło siebie przyjazną, opiekuńczą, ciepłą dłoń, a bywa, że … nikt nie zauważa, ani gdy jesteśmy, ani wówczas, kiedy już nas nie ma obok. Odpowiadając wszystkim, którzy pytali, zastanawiali się, po co i dlaczego tyle piszę o tych drzewach, dlaczego się wtrącam, gdy nie moje, mówię - moja troska i zainteresowanie starymi drzewami na grobli Posmyka wywodzą się między innymi z pewności i głębokiego przeświadczenia, że wszyscy sobą wzajem winniśmy się opiekować i nieść sobie pomoc. Jeśli choć jedna, jeden z Was, tę troskę ze mną podzielił i czynicie to nadal, to jesteśmy razem, za co stokrotne dzięki i szacunek. Myśl, że jest nas więcej, daje nadzieję, że Ziemia, planeta, nie zginie, że przyszłym pokoleniom nie wszystko, co do życia niezbędne, zniszczymy bezpowrotnie. A mniej patetycznie, to przecież zawsze lepiej być po tej ”jasnej stronie mocy”, zostać bohaterem ratującym świat i hołdować zielonemu, nie betonozie, pięknej, niosącej zdrowie, naturze, zamiast plastikowej, trującej nas, sztuczności. Chrońmy drzewa na grobli Posmyka, chrońmy samą groblę, jako nieprzeciętny zespół krajobrazowy.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska