Legendy wg. Jesionowskiego
W dodatku do nr 7 z 15 lutego 1930r. Tygodnika Powiatowego na powiat lubliniecki ukazała - napisana przez Alfreda Jesionowskiego legenda "O wieńcu dziewiczym w kościele w Lubecku". Wszystko wskazuje na to, że profesor Jesionowski zamierzał cyklicznie w dodatkach publikować legendy i bajki zebrane, bądź przesłane mu przez mieszkańców.
Profesor Alfred Jesionowski
Niestety cykl zaczynający się słowami "Gdy starka opowiada" - zakończył się po miesiącu i objął tylko trzy historie. Szkoda, gdyż zapowiadał się ciekawie i byłby zapewne uzupełnieniem historii spisanych prawie 100 lat wcześniej przez Lompę.
Pod powyższym tytułem podawać będziemy bajki i legendy zebrane z powiatu lublinieckiego. Z pewnością wielu z czytelników je zna, je nieraz słyszało i dla wielu nie będą one nowością, jednakże młode pokolenie coraz mniej się interesuje przeszłością historyczną i bajeczną swych rodzinnych stron, chcemy je więc ocalić od zapomnienia. Być może, że nawet i gdzieś już drukowano, redakcja jednak umieszcza je tak, jak jej je podano ustnie lub przesłano na piśmie. Równocześnie prosi redakcja wszystkich, którzy jakiekolwiek legendy czy bajki przywiązane do danej wsi, znają, by je redakcji nadsyłali. Rozpoczynamy:
Gdy starka opowiada siada zwykle przy piecu robi pończochy, a wokoło niej zgromadzeni siedzą lub stają domownicy nie rzadko i goście. Starka lubi i umie opowiadać. Jest już bardzo stara, przeżyła, widziała, przecierpiała wiele. Ludzie słuchają ją chętnie, bo starka zna dużo rozmaitych opowieści, zna dobrze cały powiat i prawie o każdej wsi, o każdym kościele w powiecie zna jakąś legendę czy opowieść. Dziś kiedy mróz trzaskał na polu, kiedy się zaciemniło, w izbie ogień w piecu wesoło się palił dawno już po nieszporach było siadła starka jak zwykłe pod piecem. Długo nie mówiła nic, wszyscy czekali z pewnym lękiem, bo czoło starki marszczyło się groźnie. Co tego było przyczyną? Ano złość i zawiść ludzka. Kiedy bowiem z kościoła wychodziła słyszała jak jedni się skarżyli na drugich jak obmawiali, jak jeden drugiemu był nieżyczliwy. Nie nowość to u ludzi, ale starka wie, że dobry Bóg to widzi, oszczerstwem się brzydzi i nieraz dał dowód, że uczciwość i niewinność broni, i zawsze bronił. Doświadczyli tego raz bardzo widocznie mieszkańcy Lubecka. Starka przypomniała sobie dawną historię, podniosła głowę spojrzała po wszystkich i rozpoczęła opowieść.
O wieńcu dziewiczym w kościele w Lubecku
Było to bardzo dawno temu, wtedy, kiedy w Polsce panował kroi Władysław Jagiełło. Lubecko wtedy już było dosyć dużą wsią, wielu było zamożnych gospodarzy, dzielnych, pracowitych, pobożnych, ale dużo też było biednych. Na końcu wsi, kawał od kościoła, mieszkała w małej chatce stara kobieta. Mąż jej dawno już umarł, dzieci nie mieli, więc przygarnęła córkę swej siostry, która także męża straciła, i z żalu wnet poszła za swym mężem.
Jedna z ulic Lubecka - lata 30-te
Dziewczynka miała 9 lat, kiedy ją ciotka wzięła do siebie. Jadwiga takie było jej imię, była cicha, spokojna i skromna, ciotkę pokochała bardzo i była jej pomocna gdzie tylko mogła. Odznaczała się ogromną pobożnością i w miarę jak dorastała charakter jej szlachetniał, a uroda jej coraz bardziej się uwydatniała. Można śmiało powiedzieć, że piękna była dziewczyna. Ilekroć szła do wsi za jakimś sprawunkiem wszyscy młodzi się za nią oglądali, a syn młynarza z Pietruchowa zakochał się w niej na zabój. Młynarz był człowiekiem zacnym i bardzo bogatym, sam już dość stary, a ponieważ mu się charakter i pobożność dziewczyny podobały, to choć była biedna jak mysz kościelna, namawiał syna, by ją sobie za żonę wybrał. Syna nie trzeba było namawiać, wnet i cale Lubecko wiedziało, że Jadwiga ma za mąż wyjść za syna młynarza z Pietruchowa. I jak to ludzie zazdrośni, kiedy się komu dobrze wiedzie, zaczęli dziewczynę obgadywać. Zwłaszcza jej rówieśnice, któreby się chętnie też były wydały za owego urodziwego i bogatego młodzieńca nie posiadały się z zazdrości, zaczęły ją więc wszędzie oczerniać i chciały tem samem dziewczynie szczęście zepsuć. Jadwiga, pobożna jak była należała także do Kongregacji Mariańskiej, a przy procesjach nosiła obraz Najświętszej Marji Panny.
Kiedyś podczas procesji Bożego Ciała dokuczały jej koleżanki wprost nie miłosiernie i wreszcie powiedziały jej, że jest niegodną nieść obraz święty. Wśród ciągłych dokuczań i uszczypliwych uwag doszła procesja do ściany, przy której stoi wielki ołtarz. Jadwiga płacząc, nie wiedząc już co zrobić, by dokuczanie ustało, zrozpaczona zerwała mirtowy wianek z głowy i rzucając go o ścianę zawołała: „Niech Pan Bóg osądzi czym godna czy niegodna" — I Pan Bóg nie opuścił zacnej dziewczyny, w oczach wszystkich stał się cud! Wianek wrósł w ścianę i żył dalej. Każdej wiosny wypuszczał świeże liście, a na zimę tracił je. Wobec tak oczywistego dowodu łaski Bożej oszczercze dziewczęta zamilkły i zatrwożyły się, jęły przepraszać uradowaną tą łaską Bożą, dziewczynę. Niedługo potem weszła Jadwiga jako młoda gospodyni pod dach swego małżonka, syna młynarzowego. Wieniec był w kościele tak długo, aż nie odnowiono Kościoła. Wtedy murarze obcy nie znając historji wianka, przy obrzucaniu ścian wapnem go zamurowali.
Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Lubecku
Wszyscy byli pod wrażeniem właśnie co opowiedzianej historii. Zamilkło milczenie … starka pokrzepiwszy się dobrym łykiem mleka, jakby jeszcze coś zapomniała dodała: „Tak, Bóg opiekuje się istotami niewinnemi, szczególnie sierotami. Złe języki ludzkie, niechęć i nieszczerość zostały ukarane, a wynagrodzona ufność, dobroć i niewinność. Karę doznaje wszystko, co złe.
O górze Grojec
O strasznym sądzie Boskim opowiada podanie z bardzo dawnych czasów, kiedy to pod Lubszą stał na górze Grojec potężny zamek rycerski.
Góra Grojec
Posłuchajcie, opowiem wam jeszcze, jak się odbył ów Sąd Boży nad Lubszą jej kochankiem i ojcem. Jak więc wspomniałam stał kiedyś, przed 500 lub 600 czy więcej laty na górze Grojec, u stóp której leży Lubsza, potężny zamek rycerski, którego szczątki do dziś dnia widzieć można. Zamieszkiwał w nim pan bogaty z małżonką i córką i licznym rycerstwem. Córka miała imię Lubsza (więcej niż luba, ulubiona). W zamku zaś pracował jako parobek stajenny bardzo dorodny młodzieniec, który się na zabój zakochał w córce pana. Wiedział biedak, że za wysokie na niego progi – ale nadzieja i radość wstąpiły w jego serce, gdy widział, że Lubsza chętnem okiem na niego patrzy i się do niego uśmiecha. Aż sobie raz oboje wyznali, że się kochają. Nie było oczywiście mowy o tem, by się spotykali, bo czujne oko ojca i pani matki strzegły pięknej córy.
Co niedzielę jednak wyjeżdżali oboje na nabożeństwo do Częstochowy. Wtedy oboje młodzi, korzystając z nieobecności rodziców Lubszy spotykali się pod kapliczką na drodze do Kamienicy. Pewnej jednak niedzieli rodzice wrócili prędzej i ojciec przyłapał młodą parę. Wpadł w gniew straszliwy, pomstował, groził i wreszcie powiedział klątwę, życząc im, by się ziemia pod nimi zapadła tam, gdzie by się drugi raz spotkali. Żal i smutek ogarnął oboje, bo kochali się z duszy całej jedno bez drugiego żyć nie mogło. Pan kazał strzec córki jeszcze pilniej, dodał jej nawet na czas swej nieobecności, klucznika, poczciwego staruszka, jako stróża. Zdarzyło się znów raz, że oboje rodzice wyjechali do Częstochowy. Zdawało im się, że córka sobie już z głowy wybiła owego parobka, przypomnieli więc tylko klucznikowi jego obowiązek – i nie mówiąc córce nic, pojechali.
Skoro tylko już koni widać nie było, udała się Lubsza z prośbą do klucznika, zaklinała go ze łzami, by jej choć na chwilę małą pozwolił zobaczyć się z ukochanym. Pod długich prośbach klucznik uległ i przyprowadził parobka do komnaty Lubszy. W chwili jednak kiedy Lubsza mu z radością wpadła w objęcia, usłyszano piekielny huk, ziemia zadrżała i pochłonęła cały zamek wraz wszystkimi, którzy się tam znajdowali. Ocalał jedynie giermek, który akurat z zamku wyszedł, i on to opowiedział panu po powrocie ta straszna nowinę. Teraz dopiero żałował ojciec swego okrutnego przekleństwa, wypowiedzianego zbyt pochopnie.
Góra Grojec
Stracił zamek i córkę, którą, nade wszystko kochał. Ku jej pamięci zbudował u stóp góry Grojec wieś, która po córce jego nosiła nazwę Lubsza, którą do dzisiaj zachowała.
Lubsza okres międzywojenny
Stałymi słuchaczami starki były dzieci. Nieraz po południu, kiedy już lekcje do szkoły odrobiły i w dom u pomagać nie potrzebowały, schodziły się do starki, prosząc, by im coś z swego życia lub jakąś opowieść ciekaw ą opowiedziała. Starka dzieci bardzo lubiła, a ponieważ aż chętnie opowiadana, długo jej prosić nie trzeba było. Mały Antoś, który pod Olszyną często widział olbrzymi głaz, na którym jakby stopa była, chciał się dowiedzieć, skąd ten głaz się tam wziął. Starka się chwilę nam myślała, w reszcie zaczęła:
Diabelski kamień w Olszynie
Kamień djabelski w Olszynie ma dość ciekawą historję. Leżał on kiedyś pod Jasną Górą, a zainteresował się nim djabeł. 'Wiecie przecież, kochane dzieci, że djabeł kusi wszystkich, że i Pana Jezusa kusił nie zdziwicie się więc, że djabeł poszedł raz do jednego z Księży Paulinów i taką mu zrobił propozycję: "Słuchaj księże Paulinie, leży tu u stóp klasztoru ogromny kamień. Zaniosę go do kościoła Św. Anny zanim jeszcze zdążysz odprawić mszę świętą". Ksiądz Paulin roześmiał się i odrzekł: "Nie uda ci się to". "Zróbmy zakład" - zaproponował djabeł, "Jeżeli go zaniosę, zanim świętą odprawisz, w tedy dusza twoja będzie moja gdyby mi zaś nie udało, przyniosę ci złoto piękny kielich". Ksiądz Paulin, który wiedział, że Bóg go nie opuści, przyjął zakład. Znakiem, że msza św się rozpoczęła, miały być pierwsze ranne dzwony.
Diabelski Kamień w Olszynie
Z pierwszem uderzeniem dzwonów obwiązał djabeł kamień ogromnym łańcuchem, wziął na plecy i pędził w kierunku Św. Anny. Kiedy już był niedaleko Cieszowy usłyszał potężny głos dzwonu z dala i przestraszył się nim tak, że kamień opuścił. Pochylił się, aby go podnieść, ale kamień, jakby wrósł w ziemię. Wtedy w swej złości kopnął kamień swym kopytem, tak, że pozostawił ślad na kamieniu. Wrócił się więc i pobiegł co tchu do klasztoru do księdza. Ksiądz Paulin siedział już przy śniadaniu, więc djabeł widział, że dawno już jest po mszy św. Opowiedział więc księdzu, że przestraszył się głosu dzwona, i kamień mu spadł z pleców. Wtedy mu ksiądz wyjaśnił, że usłyszał dzwon, kiedy akurat się odbywało "Podniesienie". Przegrał więc djabeł zakład i wręczył księdzu dużą bryłę złotą, z której zrobiono kielich. Później dopiero ks. proboszcz Urban sprowadził kamień z Cieszowy do Olszyny i kazał go złożyć na miejscu, gdzie dawniej stała stara świątynia pogańska.
Na podstawie:
Tygodnik Powiatowy na powiat lubliniecki nr 7,8, oraz 10 z 1930r.
Zdjęcia:
FotoPolska
Prywatne - Bartek Zbączyniak
https://www.splubsza.eu/fotoalbum/old%20www1/index.html